|
Ziobro przegrał z Wąsaczem
Zgodnie z przewidywaniami "wielka" afera z aresztowaniem Emila Wąsacza stała się kolejną klęską ministra (nie)sprawiedliwości. Następnie Trybunał Stanu umorzył postępowanie wobec byłego ministra Skarbu Państwa. Co gorsza, wyborcza kaszanka nie zadziałała, udowadniając, że Polacy uodpornili się już na bullterierowskie chwyty.
18 września Emil Wąsacz został zatrzymany i zabrany na wycieczkę krajoznawczą z Dąbrowy Górniczej (gdzie nocował) do Warszawy (celem przeszukania mieszkania) a wieczorem do Gdańska (gdzie był przesłuchiwany a potem zwolniony). Oczywiście nigdzie niczego nie znaleziono. Wtedy też wyszło szydło z worka, dlaczego od strony prawnej akcja z byłym ministrem oparła się o "zatrzymanie" a nie "aresztowanie". Otóż zatrzymać można każdego i zawsze, ale pod wnioskiem o aresztowanie musi znaleźć się podpis prokuratora a potem sędziego. Tymczasem zarzuty były tak miałkie, że nawet nie odważono się pokazać takich świstków sędziemu. Co zabawniejsze, podobną opinię mieli pracownicy prokuratury, w której ogłoszono wcześniej wręcz łapankę na kogoś, kto podpisze się pod wnioskiem o aresztowanie byłego ministra...
Powody zatrzymania Wąsacza mieli przedstawić tego samego dnia prokurator krajowy Janusz Kaczmarek i kultowy już minister prawa i sprawiedliwości Zygmunt Ziobro. Zamiast poważnych nowych argumentów i zarzutów zaprezentowali dziennikarzom niewiele znaczący raport firmy konsultingowej, będący czymś w rodzaju beletrystycznych impresji na temat prywatyzacji PZU, którego kanwą były odpowiedzi pytania typu "co by było, gdyby".
Publikacja ta miała szanse zostać jednym z najlepiej sprzedanych utworów w Polsce - wstępna cena za raport wynosiła bowiem 2,5 mln zł. Przypomnijmy, że nawet legendarny "Kod Da Vinci" nie zarobił w Polsce aż takiej sumy; jedyną konkurencją może być seria poświęcona przygodom Harry'ego Pottera.
Już 18 września wszyscy komentatorzy (poza takimi tuzami prawa jak Przemysław Edgar Gosiewski, który uznał zatrzymanie za "słuszną decyzję") jednogłośnie stwierdzili, że zarzuty są miałkie, nie udowodnione i bez szans na potwierdzenie przed sądem. Były minister odpowiedział na wszystkie pytania prokuratury, przespał się w hotelu i wyraził dość jednoznaczną opinię przed dziennikarzami: "To akcja mająca charakter wybitnie polityczny. Zbliżają się wybory samorządowe, nie sądzę, że jest [to] jakaś kiełbasa wyborcza - sądzę, że jakaś kaszanka..."
Emil Wąsacz zaskarżył postanowienie o zatrzymaniu (i ekspresowo wygrał), zapowiedział (i słusznie) proces o odszkodowanie z tytułu naruszenia dobrego imienia i odjechał do domu.
Kochanowski do Kaczmarka
Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski wystosował wkrótce po zatrzymaniu Emila Wąsacza list otwarty do prokuratora krajowego Janusza Kaczmarka. Czytamy w nim między innymi:
Z relacji mediów nie sposób wywnioskować, dlaczego prokurator prowadzący śledztwo uznał, że czynności z udziałem zatrzymanego nie można przeprowadzić po skierowaniu do niego wezwania w trybie zwykłym. Dodatkowym argumentem wskazującym na naruszenie proporcji pomiędzy użytymi środkami a uzyskanymi efektami było wykorzystanie do zatrzymania i doprowadzenia Wąsacza funkcjonariuszy, których liczba i wyposażenie sugerowały, iż mają do czynienia z groźnym przestępcą kryminalnym.
Obecność ekip [dziennikarskich] we właściwym miejscu i o właściwym czasie sugeruje wręcz, iż dziennikarze uzyskali dokładne informacje o planowanej czynności. (...) Nasuwa to przypuszczenie, że doszło do swego rodzaju teatralizacji zatrzymania pana Wąsacza.
Zarzuty postawione Emilowi Wąsaczowi znamy już od dawna: zostały sformuowane w sprawozdaniu komisji śledczej ponad rok temu. Tam właśnie znalazł się wniosek o postawienie Wąsacza przed Trybunałem Stanu, przyklepany przez Sejm a wcześniej przez Komisję Odpowiedzialności Konstytucyjnej.
24 listopada rozpoczęło się postępowanie przed TS. "Rozpoczęło" to trochę za dużo powiedziane. Kompletny blamaż służb prawnych Sejmu spowodował, że Trybunał Konstytucyjny nawet nie zajrzał do merytorycznej części wniosku. Wskutek serii błędów prawnych sprawa została umorzona "ze względu na brak skargi uprawnionego oskarżyciela".
Następnie w Sejmie zaczęło się kolejne polowanie na odpowiedzialny za blamaż układ, które rzecz jasna zakończyło się niczym.
Ciąg dalszy na pewno nastąpi.
Naszym zdaniem:
Prawnicy - zarówno Sejmu jak i Ministerstwa Sprawiedliwości - doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że zarzuty wobec Emila Wąsacza są nie do udowodnienia. Wiedzą też, że nie znajdzie się sędzia, który po rozpatrzeniu merytorycznej części wniosku nie rozłupie go w proch i pył (przy okazji wyrażając dosadną opinię o prokuratorze, który będzie pod nimi podpisany). Tymczasem aktualnemu układowi rządzącemu wcale nie zależy na tym, żeby złapać króliczka, ale by gonić go tak długo, jak się da. I będą go gonić jeszcze latami, wspomnicie Państwo nasze słowa.
Emil Wąsacz może już właściwie przejść na emeryturę. Osiągnie wysoką stopę życiową z samych odszkodowań, które podatnicy będą mu całymi latami płacić za głupotę rządzących - byłych, obecnych i przyszłych.
Z kolei układ rządzący zaczyna mieć coraz poważniejsze problemy. Klęska w wyborach samorządowych ma dodatkowy skutek: urzędnicy służb publicznych nie są już tacy skorzy do podpisywania się pod wnioskami wygenerowanymi w zacisznych gabinetach. Skoro już widać, że ta cała budowa IV RP długo nie potrwa, żaden logicznie myślący prokurator czy policjant nie będzie chciał wraz z nią iść na dno. W końcu po upadku bliźniąt trzeba będzie gdzieś pracować i jakoś żyć. W Londynie nikt nie potrzebuje polskich urzędników (chyba, że na zmywaku), zatem trzeba jakoś urządzić się nad Wisłą.
Daj, Panie Boże, zdrowie.
(4.12.2006)
|