Axa zaczyna pomalutku
Axa Ubezpieczenia rozpocznie działalność operacyjną od sprzedawania polis komunikacyjnych przez telefon. Nie zdobędzie jednak na tym dużego udziału rynkowego. Najprawdopodobniej przygotowuje się w ten sposób do znacznie większego interesu. Jakiego? Takiego, którym przejmie połowę rynku.
Informacja Axy o swoim planie sprzedaży polis OC/AC przez telefon sprawia wrażenie wypuszczenia zasłony dymnej. Planowany dużo wcześniej start operacyjny spółki najprawdopodobniej "rozjechał się" terminowo i merytorycznie z inwestycją grupy na poziomie europejskim w spółki Credit Suisse - a teraz jest już za późno, żeby się wycofać. Zresztą nie ma powodu, bo koszty będą niewielkie.
Axa przygotowywała się do wejścia na polski rynek od wielu lat. Od ponad piętnastu zbierała szczegółowe informacje o zakresie szkód komunikacyjnych występujących w Polsce. Jej kurierem była bowiem spółka Axa Assistance, która na zlecenie przeróżnych towarzystw ubezpieczeniowych (w tym PZU SA czy Link4) pełniła usługi typu assistance dla poszkodowanych kierowców. Potem nastapiła chwilowa zawierucha z nazwami firm, ale fakt faktem: Axa, choć oficjalnie wchodzi do Polski dopiero teraz, o wypadkach na polskich drogach wie praktycznie wszystko.
Plan powstania polskiej odnogi francuskiego giganta pojawił się w zeszłym roku. Axa postanowiła powoli pojawić się już nie tylko jako usługodawca assistance, ale jako pełnoprawny ubezpieczyciel. Stworzono business-plan, który oparto o ideę sprzedaży ubezpieczeń w systemie direct - takim, jaki przetestowało na swojej skórze towarzystwo Link4. Gdy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i nawet rozpoczęła się rekrutacja, pojawiła się bomba: przejęcie od grupy Credit Suisse jej części ubezpieczeniowej, działającej od niedawna z powrotem pod marką Winterthur. Axa stanęła na czterech nogach. Pierwsze dwie to zasób informacji z Axy Assistance oraz przygotowana do startu spółka direct. A następne dwie to Winterthur Życie i OFE Winterthur, które nagle pojawiły się we francuskim portfelu niczym deus-ex-machina. Coś z tym fantem trzeba było zrobić.
Axa uznała, że skoro towarzystwo Link4 wydało na start ok. 30 milionów złotych, to nie ma powodu opóźniać wejście na rynek Axy Ubezpieczenia. W końcu te 7 czy 8 milionów euro to dla francuskiego giganta budżet porównywalny z budżetem na paluszki i chipsy na potrzeby zarządu i biur lokalnych. Stąd tez zapewne wyniknął start Axy zgodnie z wcześniejszym planem oraz oświadczenie jej polskiego szefa Ryszarda Bocionga, że nie planuje wprowadzenia ubezpieczeń na życie.
Bo niby po co ma planować wprowadzenie czegoś, co już znajduje się w portfelu Axy dzięki Winterthur Życie?
Nie łudźmy się co do ubezpieczeń direct. Po czterech latach Link4 generuje składkę rzędu 160 mln zł rocznie (a dokładniej: niecałe 84 mln zł na koniec I półrocza 2006 r.). Oznacza to udział rynkowy na poziomie poniżej jednego procenta. To w ogóle nie są pieniądze, jakie mogłyby skłonić Axę choćby do kichnięcia, nie mówiąc już o jakichś poważnych planach.
Dlatego też uważamy, że Axa ma zupełnie inny plan. W planie tym mieści się oczywiście połączenie Axy Ubezpieczenia (która własnie startuje) z wygaszonym Winterthurem TU (który praktycznie przestał prowadzić działalność operacyjną) w celu porządkowania portfela. Mieści się również Winterthur Życie, który ze składką na poziomie 119 mln zł (na koniec I półrocza 2006 r.) kontroluje 1,14% rynku (i wystarczy tylko te produkty nadal sprzedawać i trochę bardziej rozreklamować). Ważnym elementem układanki będzie też OFE Winterthur z potężną, półmilionową rzeszą klientów, którym można przecież sprzedać różne dodatkowe polisy.
Ale to wciąż nie jest interes na poziomie zainteresowań drugiego co do wielkości potentata ubezpieczeniowego w Europie. Ich celem jest naszym zdaniem jedyny brylant tego biznesu w Polsce: Powszechny Zakład Ubezpieczeń SA.
Co przemawia za taką tezą, która siłą rzeczy jest jeszcze niemożliwa do udowodnienia? Axa była konkurentem Eureko podczas przetargu prywatyzacyjnego PZU SA. Przegrała, ponieważ zaproponowała za mało pieniędzy (i nic w tym dziwnego, bo procedura prywatyzacyjna była przeprowadzana w najgorszym dla światowego rynku ubezpieczeniowego okresie) i jednocześnie istniało niebezpieczeństwo, że koncern zmieni nazwę PZU na własną markę. A to źle brzmiało w ówczesnej AWS-owskiej rzeczywistości.
Ponadto: skoro od sześciu lat nie wiadomo o co chodzi w sporze Polski z Eureko, to zapewne chodzi o pieniądze. Axa ma czas i całą górę euro, poupychanych w ledwie domykających się szafach. Naszym zdaniem zaczeka na koniec afery PZU, po czym po prostu je kupi. Cena w zasadzie nie gra roli, bo Axa myśli długoterminowo (vide 15-letni okres przyglądania się rynkowi assistance) i wie, że na PZU można zarobić każde pieniądze. Wystarczy tylko zastąpić zmęczone, ale być może zaspokojone kilkunastoma miliardami (rządowych) złotych Eureko.
I przyznamy się państwu, że widzimy oczyma wyobraźni kolejną serię komisji śledczych. Bo w paranoicznej spiskowej teorii dziejów, taki interes okazałby się kolejnym układem. Komu zależało na wyrzuceniu Eureko BV i wprowadzeniu na ich miejsce Axy? No komu? Bo jak popatrzymy na nagłówki prasowe, to sugerowana odpowiedź włos jeży na głowie...
No nie, wystarczy. Szczycimy się tym, że zachowujemy normę psychiczną w naszej dziwacznej rzeczywistości. Zamiast gdybać dalej, idziemy na kawę - właśnie otworzono nam pod nosem uroczą małą kawiarenkę. Państwu też sugerujemy przerwę w lekturze - życie może być piękne, jeżeli nie pozwolimy sobą manipulować. ;-)
(30.10.2006)
|